Lecz była Ewa — i ta nie umarła —
I dała życie ludzkości...
Duchów, wzniesione nad błękit przeczysty...
O, jakżem nędzny!... o, jakżem shańbiony!...
Która nad czasów kolei spełnieniem
Czuwa — i liczy potężnem milczeniem
Tych, co ją w duchn swym słyszą...
Ucisz się mistrzu, i swojej boleści
Nie daj na pastwę ciemnego motłochu...
Niech ból twój, wielki, jako oceany,
Nie będzie wzrokiem szyderstwa smagany,
Ani w ulicznym znieważony prochu,
Lecz niech w twej męzkiej piersi się pomieści...
Ucisz się, mistrzu — i wznieś się nad siebie...
Pomyśl, jeżeli promień słońca skryty
Nie daje światła w burzliwej zamieci,
Czyż zwątpi oko wpatrzone w błękity,
Że on nie zagasł — lecz żywie i świeci
Na wyższem, czystszem i jaśniejszem niebie?
Z twojemi słowy przejmuje mi duszę...
Jam zgnębionego wcieleniem jest ducha
I dźwigać łańcuchy muszę.
Posępna wielkość skazańca purpurę