Przejdź do zawartości

Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 7 193.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dymi się jeszcze po Giordanie Bruno,
By z głowni swoich dać iskrę na podpał
Płomieniom, które dziś buchną na nowo,
Jeśli się głośno ozwie wolne słowo.
A to są czasy nasze! nasze, bracie!

KARDYNAŁ BARBERINI.
Och! Eminencjo!... wy zawsze szukacie

Stron najczarniejszych i w ludziach i w świecie...
Ba! wszakże w Rzymie wiadomem jest przecie,
Żeście z tym wielkim winowajcą chwili
Plamy na słońcu w swej willi odkryli!

(zwraca się ku drzwiom)
Coś nie nadchodzą! — To jednak ciekawem

Byłoby bardzo, gdyby tak ktoś z góry...
Naprzykład... z Marsa na świat ten poglądał
I dojrzał na nim punkt — Rzymem nazwany...
A na nim punkcik... tę salę sądową...
I spostrzegł, ku swej ogromnej uciesze,
Jak cały zbiór ten, wraz z Inkwizytorem,
Delegacjami i ceremoniałem —
I winowajcą, w najwyższym zapale
Odprzysiężenia teorji wszechruchu,
Jak drobna iskra obraca się w kółko
Na berle Boga — w błękitnej przestrzeni!
Ha!... ha!...

(śmieje się z cicha).

KARDYNAŁ BANDINI.
Nad wyraz to smutne, mój bracie!
(słychać głośny szmer na prawo).

KARDYNAŁ BARBERINI.
Pozwól! słuchajmy!... Wielka delegacja

Głosy podnosi... słuchajmy, to warto!
Bardzom ciekawy, do jakiej potęgi

OSZAR »