Potężnym głosem udarował cię Zeus-Rodziciel! Wskroś grzmotu skał cię słyszę. Zeus-Rodziciel dał ci głos!
Mnie zrodziła ziemia.
Zapewne, ziemia. I mnie także. Ale była mi matką tylko według ciała. Myśl moja z bogów idzie.
Ale mnie zrodziła ziemia.
Mowa twoja nauczyła się od twoich głazów zawsze w dół spadać. Więc ty to życiem zowiesz?
Ponieważ żyję. Ale co ty tam robisz w górze? Nie pojmuję wogóle, co tam można robić w górze? Tu co innego. Tu pełne ręce roboty. Ale tam, w górze?
Wieczne przekleństwo rozbratu między przepaścią a szczytem! I ja żyję, bracie.
Więc i ty głazy toczysz?
Uśmiech wywołujesz na usta, które od niego dawno już odwykły. Żałuję, że nie mogę widzieć ciebie.
I powiedz mi... Czy głazy twoje bardzo ciężkie? Ale stań bliżej, żebym cię lepiej mógł słyszeć.