Godziny ciche i dnie zadumane
Miałem w tym pięknym, starym waszym grodzie;
Różaność zorzy biła mi tam w ścianę,
Jaskółczem skrzydłem nakrytą, o wschodzie,
I pierwsze tęcze kolorów jesieni
Szły w okno moje skroś sadów zieleni.
Przez lip szumiących i przez świerków głowy
Patrzyły na mnie stare wasze wieże
I na Angelus głos mi swój echowy
Rzucały w duszę i swoje pacierze,
Gdy blask miesięczny na moje podłogi
Srebrnych się kłosów snopem kładł pod nogi.
I zapomniałem, wsłuchany w te szumy,
Wpatrzony w starą pod oknem mem gruszę,
Że są gdzieś burze na świecie i tłumy
I że się do nich powrócić znów muszę...
I jak ptak byłem, co zmęczony lotem,
Zwiśnie w powietrzu błękitnem i złotem.
Nieraz, z piastowych krzosów budowana,
Łukiem mnie swoim objęła tam brama;
Nieraz mi w oczy unicka sukmana
Powiała, jako ciemna, krwawa plama,