A w bezmiernej sinej dali,
Siewierna[1] się łuna pali,
A w bezmiernej sinej głębi
Krwawy opar się tam kłębi...
I śnił, Caru-Hosudaru,
— Daj tobie Boh moc i sławę! —
Że z sinego gdzieś oparu
Wyszły jakieś widy mętne,
Jakieś mary obłąkane,
Bladościami śmierci smętne
I czerwienią męki krwawe...
I szła na mnie ciżba cała
Podniesionych rąk w powietrze,
Rozwichrzonych włosów siwych,
Oczu zgasłych i nieżywych —
I myślałem, że mnie zetrze!
I szła na mnie ciżba cała,
Od śmiertelnych twarzy biała,
Od śmiertelnych tchów dysząca,
Od śmiertelnych potów drżąca...
A nie same tam junaki,
I nie same bohatyry;
No i didy[2], no i żaki,
No i księdzy laszej wiry,
No i dziewoczki, taj matki,
Taj u piersi małe dziatki.
I zaczęli iść...
— Hospody!
Różnem widział już pochody,
Pochorony[3], taj i gody,
A takiego nie widziałem!
Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 8 121.jpg
Wygląd
Ta strona została skorygowana.