By razem płakać. Ile wtedy mocy
W pierś ludu weszło, tego Moskwa nie wie.
Skróś długich zmierzchów niewoli, skróś nocy,
Świecić nam będzie to jasne zarzewie
Które się z tego zatliło płomienia,
Aż przyjdzie trzecie rano, dzień zbawienia.
............
Lecz chłopów było mało. Tych czekano
Od tamtej strony. Tam lud miał się tłumem
Ruszyć i ku nam iść ziemią zabraną.
Co jako morze, tak gra kłosów szumem;
Wołyń, Podole, het, do Uściługu[1]
Powiać nam miały chorągwie od Bugu.
Po dworach — szlachta, żydzi byli czynni
Po karczmach, a zaś po odpustach — dziady.
Z dziwem patrzyli popi błahoczynni,
Gdzie ciągną owe milczące gromady,
Gdy w okolicy nie było prazdnika?[2]
Lecz znikąd dostać nie mogli języka.
Bo jak mogilna ziemia lud tam milczy,
A duszę w sobie tak głęboko chowa,
Że nie wytropi jej wzrok popi, wilczy...
Sam już ten jeden wyraz: Częstochowa,
Ma na Mazurach, co tam gęsto siedzą,
Moc, której popy nigdy nie wyśledzą.
Tymczasem, żeśmy ruszyli z noclega
Naczczo, a szło już przypołudnie parne,
Między dwa bory, od brzega do brzega
Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 8 255.jpg
Wygląd
Ta strona została przepisana.