Ruszyli my się nod modrera tem niebem,
Co się zdawało polem bławatkowem,
Na które nam iść przez Bug prosto trzeba...
Nigdym modrego tak nie widział nieba.
Zaczem się zaraz ustawiać w porządku
Jął do pochodu tłum wielotysięczny.
Z krzyżem, w sukmanie, stanął na początku
Chłop ordynacki[1]. Krzyż srebrny, miesięczny,
Zdawał się iść sam przez czyste błękity,
Za nim chorągwi las, w szumach rozwity.
Pod chorągwiami — cechy. W dąb ciosane
Chłopy! Kiliński takich miał za sobą.
W pośrodku, między szumy chorągwiane,
Z licem zczerniałem odwieczną żałobą,
Płynął powietrzem, gdzieś od Częstochowy,
Obraz Hetmanki pól tych i Królowy.
Ale za oną Panią z Jasnej Góry
Nie stał Czarniecki, nie dzwonił w szablice,
Tylko się w długie rozwinęły sznury
Z śmiertelnych wosków jarzące gromnice...
Czyż nigdy, nigdy, nigdy Bóg nam nie da
Żelaza w rękę, co raziło Szweda?
Czy nam już iść tak, pod umarłych zorze,
Bez upojenia chwały i bez siły?
Czy karki zgiąwszy w hańbiące obroże,
Pokoleniami kłaść się do mogiły
Bez czci i z której ziemia nas wyplunie,
Żeśmy nie w walki zginęli piorunie!
Dość. Bóg już rękę położył na chmurze,
Już z wskaziciela jego skra wybucha...
- ↑ Chłop ordynacki — z ordynacyi Zamoyskich (szczegół historyczny).