Przejdź do zawartości

Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 8 265.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zaledwie jednak przerzekł pierwsze słowo,
Kiedy tjsiączne głosy się zerwały:
— »Precz! Pójdziem wszyscy na długość bagneta!«
Wtem krzyk: — »Syn Michaś!« — Podbiegła kobieta

Przed tłum i oba rozwarłszy ramiona,
Z krzykiem, w łzach cała, nie widząca świata,
Leciała, jakby wiatrem uniesiona,
Jak ów ptak, kiedy gniazda już dolata,
Leciała: — »Synu!« wołając do niego.
A wtedy stało się coś okropnego.

Oficer krzyknął: — »Matka!« — Ręką w czoło
Uderzył, oczy wielkie, nieprzytomne,
Okręcił niebem błękitnem wokoło —
Nigdy tych oczu jego nie zapomnę! —
Za pistolety: błysk, huk... W skroń wypalił,
I przez łeb konia do nóg jej się zwalił.

Chwycono matkę, rozerwano sznura,
Który mu jeszcze drgał u akselbanta,
Ściągnięto z ramion rękawy mundura,
I precz! I niema tu już adjutanta
Sztabu! I żadnym nieshańbiony znakiem
Moskiewskim, trup ten znowu jest Polakiem!

Lecz krew ta sądne przechyliła szale.
W tej prawie chwili tłum wstąpił na wzgórze:
— Bug! — Ksiądz Bojarski krzyknął: — »Jenerale!
Oszczędzim tobie kul! Oto Zabuże!
Oto nas widzi już! Oto nas wita!
Tu będzie Kościół i Rzeczpospolita,

Tu stwierdzim Unję przed światem!« — A była
Znaczna wyżyna pod ścierniem stojąca,
Pośrodku jakiś kurhan, czy mogiła,
Cała złocista teraz w blaskach słońca.

OSZAR »