— Ja nie wiem. Tak muszą mieć nakazane.
— Bajecie!
— No dy idźcie, ujrzycie, czy wam bajtki gadam... Narodu mocki w Krakowie! — ciągnął dalej. — Jedni spacerują, drudzy po kościołach siedzą, nic nie robią, tak żyją.
— A tu człek... Panie ratuj!
— Padam wam, że jest co widzieć.
— Pono rynek jest taki, jak we Mszany?
— Ho, ho, ho! Ani przytykać!... Tam na rynku trzy kościoły stoją i jest jeszcze telo placu, żeby sto reimentów wojska mógł ustawić...
— Co gadacie?
— Świętą prawdę!... Drzewiej były ino dwa kościoły, ale jak sie pokazało morskie oko...
— Kany?
— W Krakowie, na rynku! Dyć wam gadam. Wybuchła zwyczajnie woda... i zalałaby całe miasto, kieby nie ratowali. Toż to pierzynami, spyrkami zatykali...
— Nie trza było wiela! — zadrwił Sobek. — Wasz ozór wsadzić, toby zatkał...
— Toż to — kończył Błażek, nie zważając na drwiny — zatkali doznaku i postawili kościół na tem miejcu...
— I już sie więcy nie pokazało?
— Nie.
— Zamknęło sie!
Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 035.jpeg
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.