się wymknął... Szukał, na kogoby ją wylać. Z pola dojrzał kobietę, która wchodziła pod tracz...
— Aha! Tuś mi dziadówko! — mruknął zcicha i w jednej chwili był już na traczu.
— Kto tam wlazł? — spytał Sobka.
— Dyć pono Margośka...
— Po co ona tu łazi?
— Po trociny...
— Słysz ty! — krzyczał, nachylony ku pile. — Wynoś mi sie stąd zaraz! Bo jak pudę, to ci kości poprzetrącam! Rozumiesz, co ci gadam?!
— Nie brońcież, niech se weźnie — wmieszali się chłopi — dyć trociny, nie mąka...
— Juści! Na dziadów bedę robił? Na komorników?!
— Słyszysz? — krzyczał schylony. — Wara mi stąd, z pod tracza, bo jak zejdę...
— Już idę! Nie bójcie sie! — zadudniło z pod ziemi i wnet wysunęła się kobiecina nizka, okryta szarą płachtą i szła po ławie, płaczęcy, za wodę...
— Bóg was skarze, gazdusiu... — doleciało ku pile.
— Zdechnij suko! Skap! Zmarnij! — krzyczał Chyba. — Odemnie patyka nie weźmiesz...
— Nie proszę! — przyleciało z za wody.
— Choćbyś i skuczała, to ci nie dam!
— Nie proszę...
— Komornicy! Tfu! Dziady!... — splunął na bok i zwrócił się do chłopów. — Przyjmij to na
Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 040.jpeg
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.