bowego. Umie ono już robić niemało, matkę w czem tem wyręczy, choć takie młode. Mądre to za trzech ludzi, a na matkę nic nie da powiedzieć!... Wojtka strasznie lubi, od dawna. Bawiła się z nim od maluśka i pasała kozy przy jego bydle. Tego lata nie pasła, bo Chyba im paść nie dał. Po urwiskach musiała sama pasać. Cnęło się jej okrutnie, nie miała z kim figlować po ugorach... Wojtkowi rada była, choć jej nieraz na despet robił, jak chłopczyska! Umiał za to grać pieknie i grywał jej przy bydle, ładnie grywał!... Zbeczała się za niego, jak mu ociec potrzaskał pierwsze skrzypce. Za to później przylatywał do nich wieczorami i grał im w izbie... Matusia zawsze radzi go widzieli, choć i skrzypiec nie przyniósł ze sobą. Bo chłopak był dość walny — jak mawiała — ino swyrtak. Ale on ta wyrośnie...
— Kie wyrośnie? — spytała raz ciekawie matki.
— Jak bedzi teli! — pokazała do słupa.
Zośka zapamiętała sobie, pokąd matka naznaczyła i, skoro Wojtek przyszedł, kazała mu stanąć przy słupie.
— Niby na co?
— Nie pytaj sie, ba stanij!
Usłuchnął jej, a ona węglem zrobiła kreskę nad włosami.
— Jeszcze ci daleko do hańtela! — pomyślała sobie i sama się zmierzyła przy słupie.
Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 045.jpeg
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.