Przejdź do zawartości

Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 070.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie większy! Bo własną pracą doszedłech tego, co wam ojcowie zostawili... Śmiejcież sie ze mnie teraz, wy bogacze!
Myśl ta nie przeleciała szybko. Uderzyła go silnie w mózg, wrzący oburzeniem i powracała ciągle, wypychając inne. Wreszcie zajęła go zupełnie.
— Pódę! — myślał idęcy. — Niech sie, co chce, stanie! Ja im pokażę, tym psom wściekłym! Choćby mi padło zdrowie zjeść, ręce poudzierać... to nie ustanę! Nigdy!... Raczej śmierzć, niźli takie życie poturalne!... Każdy cię kopnie, każdy sie z ciebie wyśmieje, a ty co poczniesz? Porwiesz sie na nich, to cię stłamszą i śladu nawet nie ostanie... Biednyś ty! biedny...
Sparł się na poręczy i żal mu się zrobiło samego siebie.
Takie życie, od czasu... Dzieckiem jeszcze pasterze go przy bydle odłączali, że był komorniczyn... Codziennie łzy połykał, wyśmiewany, bity...
Myślał, że jak podrośnie, to mu będzie lepiej. Będzie robił, co zdoła, i na polu i w lesie, to przynajmniej choć jego pracę ludzie uszanują... A teraz co? Dyć robi — nie próżnuje przecie... i za cóż oni mają go tak poniewierać, za co?... Nikomu na złość nie zrobił — Boże uchowaj!... A że nieokrzesany między ludźmi — to i nie dziwota! W lesie ślęczy dzień po dniu... to każby się czego nauczył? Kany?... Dyć gorsi ludzie są.

OSZAR »