Przejdź do zawartości

Strona:Zgon Oliwiera Becaille (Émile Zola) 020.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Naraz niewyraźne światełko, jakie dostrzegałem jeszcze do tej chwili lewem mem okiem — znikło. To pani Gabin zawarła mi powieki. Nie czułem jednak dotknięcia jej palców. Kiedym sobie z tych szczegółów zdał sprawę, zaczął mnie przejmować lekki mróz.
Wtem drzwi się otwarły i dziesięcioletnia psotnica Dédé wpadła, krzycząc fletowym głosikiem:
— Mamo! Mamusiu!... Ach! ja wiedziałam, że mama jest tu... Masz! oto rachunek: trzy franki cztery sous... Przynoszę dwadzieścia tuzinów abażurów...
— Pst!... cicho!... — uciszała ją matka daremnie.
A ponieważ bęben nie przestawał świergotać, wskazała jej zapewne moje łóżko. Wówczas Dédé umilkła. Odczułem jej przestrach; domyśliłem się, że cofa się pewno ku drzwiom.
— Czy pan śpi? — zapytała cichutko.
— Tak jest, idź się bawić — odpowiedziała pani Gabin.
Lecz dziecię pozostało w pokoju. Patrzyła pewno na mnie wytrzeszczonemi oczyma, przelękła, domyślając się, jak przez mgłę. Wtem strach szalony musiał ją ogarnąć, bo obalając krzesło po drodze — uciekła z krzykiem:
— Mamo!... Pan umarł, mamo!...
Nastała głęboka cisza. Małgorzata przestała płakać, nie opuszczając fotelu. Pani Gabin kręciła się ciągle z kąta w kąt. Poczęła wreszcie znowu pod nosem trajkotać:

OSZAR »