— Przed okiem dzisiejszych dzieci niczego nie ukryjesz... Na przykład moja mała. Bóg jeden widzi, że chowam ją jak najlepiej. Kiedy idzie za jakim sprawunkiem albo kiedy ją poślę z robotą, minuty liczę, aby mieć pewność, że ani przez chwilę nie zbijała bąków... Ale co to znaczy, kiedy ona i tak rozumie wszystko... dosyć jej rzucić okiem i już wie... jak teraz... A przecież raz tylko w życiu widziała nieboszczyka wuja Franciszka, w czasach kiedy miała dopiero nie całe cztery lata... Ha no, co pani chce, nie ma już dzieci!...
Przerwała na chwilę, aby bez żadnych przejść zmieniwszy temat, kontynuować:
— Moja biedna dziecino, pozwól pani sobie przypomnieć, że trzeba pozałatwiać pewne formalności, zgłosić to, co się stało, w merostwie, zamówić pogrzeb. Stan pani nie pozwala naturalnie na zajęcie się tem wszystkiem... Co do mojej osoby znów — nie chciałabym pani zostawiać samej... Otóż jeżeliby nie miała nic przeciwko temu, poszłabym zajrzeć, czy pan Simoneau jest u siebie!
Małgorzata nie dała na to żadnej odpowiedzi. Wszystkiemu temu towarzyszyłem słuchem jakby z bardzo daleka. Zdawało mi się chwilami, że się unoszę niby płomyk jakiś, nadzwyczaj subtelny, w powietrzu, wypełniającem pokój, podczas kiedy ktoś inny, bezkształtna masa jakaś, bezwładnie spoczywa na mem łóżku. Swoją drogą byłbym wolał, aby Małgorzata od razu odrzuciła usługi
Strona:Zgon Oliwiera Becaille (Émile Zola) 021.jpg
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.