tego Simoneau. Widziałem go trzy czy cztery razy wszystkiego w czasie mej krótkiej słabości. Zajmował jeden z sąsiednich pokoi. Był nadzwyczaj usłużny. Pani Gabin opowiadała nam, że bawi on w Paryżu tylko w przejeździe celem ściągnięcia kilku wierzytelności po swoim ojcu, który wycofawszy się w swoim czasie z interesów na prowincyę, zmarł niedawno. Był to młody człowiek słusznego wzrostu, bardzo przystojny, silnie zbudowany. Nienawidziłem go, prawdopodobnie dlatego, że był taki piękny. Kiedy wczoraj wieczorem wstąpił do nas na chwilę, widok tego junaka u boku Małgorzaty sprawił mi formalne cierpienie! Ona była przy nim taka ładna, taka bielutka!
A on wpatrzył się w nią tak głęboko, kiedy do niego mówiła uśmiechnięta, że bardzo jest łaskaw, zadając sobie trud dowiadywania się o moje zdrowie.
— Otóż i pan Simoneau — szepnęła pani Gabin, wchodząc.
Lekko otworzył drzwi, a Małgorzata na jego widok nowym wybuchnęła płaczem. Pojawienie się jedynej znajomej osoby w Paryżu wskrzesiło w niej przygasły ból. Nie starał się jej wcale pocieszać. Nie mogąc go widzieć w otaczającym mnie mroku, wywoływałem w duchu widok jego twarzy, którą rozpacz biednej kobiety zasępiła smutkiem. A jaka ona musiała być w owej chwili piękna, z rozpuszczonymi blond włosami, z swem bladem liczkiem, z temi najdroższemi dla mnie na całym świecie rączętami dziecka, rozpalonemi gorączką.
Strona:Zgon Oliwiera Becaille (Émile Zola) 022.jpg
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.